Telefon zadzwonił o 15:14 – przenikliwy, natarczywy dźwięk, który zburzył spokój pokoju dziecięcego. Klęczałam na pluszowym dywaniku, z ośmiomiesięcznym brzuszkiem spoczywającym ciężko na udach, i składałam maleńkie pajacyki. Żółć tak miękka, że przypominała rozświetlony promień słońca, była obietnicą życia, które we mnie rosło.
Uśmiechnęłam się, obrysowując palcem małą haftowaną kaczuszkę na piersi, wyobrażając sobie, jak mój syn robi z tego materiału swoją własną rzecz. Jeszcze tylko kilka tygodni, powiedziałam sobie.
Potem telefon zadzwonił ponownie. Natarczywie. Żądając.
Usiadłam z jękiem, jedną ręką opierając się o bolący dolny odcinek pleców. Podeszłam do komody i odebrałam przez głośnik, nie sprawdzając, kto dzwoni.
“Dzień dobry?”
Głos po drugiej stronie linii był mi nieznany. Głęboki, męski, miał oficjalny ton, który przyprawił mnie o gęsią skórkę.
„Pani Thompson?” Laura Thompson? »
“Tak, to ja.”
„Tu policja stanowa Waszyngtonu. Pani mąż, Michael Thompson, miał wypadek samochodowy na autostradzie I-5 w kierunku Portland.”
Powietrze w moich płucach zrobiło się zimne. Żółty kombinezon zsunął się z moich zdrętwiałych palców i upadł na podłogę.
„Wypadek?” Mój głos był ledwie szeptem. „Czy… czy on jest w porządku?”
Cisza po drugiej stronie linii ciągnęła się w nieskończoność, ciężka od niewypowiedzianych złych wiadomości.
Reszta na następnej stronie
