Po 50 latach małżeństwa złożyłam pozew o rozwód, ale jej list złamał mi serce.

Mój gniew, który obudziłem w kawiarni, przekształcił się w tak wielki ciężar, że nie mogłem już oddychać.

Nigdy nie pożegnałem się.

Później tego wieczoru moja córka zabrała mnie do szpitala po swoje rzeczy. Zegarek. Portfel. I starannie złożoną kopertę z moim imieniem… Odręcznie napisany list.

Wiem, że nigdy nie byłam dobra w słuchaniu. Próbowałam przewodzić, kiedy powinnam była podążać za tobą. Ale miłość do ciebie była jedyną rzeczą, w którą nigdy nie wątpiłam. Nawet po podpisaniu dokumentów, pozostałaś moją żoną w moim sercu. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Ja już sobie wybaczyłam, że pozwoliłam ci odejść – bo to, że będziesz wolna, było ważniejsze niż to, żebyś została ze mną.

Opadłam na fotel w przedpokoju i szlochałam jak kobieta o połowę młodsza.

Pragnąłem wolności.

Tak naprawdę chciałam… zawrzeć pokój z mężczyzną, którego kiedyś kochałam.

A teraz, mając 75 lat, zdaję sobie sprawę z najokrutniejszej prawdy ze wszystkich:

Czasami miłość w małżeństwie nie znika.

Tracisz je, gdy tylko myślisz, że masz jeszcze czas.