Najpierw skontaktowała się z moimi rodzicami.
Ona do mnie nie zadzwoniła.
Zadzwoniła do nich.
„Twoi synowie mają kłopoty” – powiedziała im drżącym głosem, wystarczająco przekonująco, by oszukać sędziego. „Toczy się sprawa karna. Błąd systemowy. Potrzebują pieniędzy, żeby uniknąć więzienia. I absolutnie nie wolno wam im tego mówić; to mogłoby zniweczyć ich jedyną szansę”.
Moi rodzice nie rozumieli nic z systemu prawnego ani procedur finansowych. Ale rozumieli strach.
A Claudia podsycała ten strach jak truciznę.
Przyniosła im fałszywe dokumenty, z pieczęcią sądową i numerami sprawy. Powiedziała, że kaucja musi zostać wpłacona natychmiast. Powiedziała, że ich dom – ten, który im dałem – musi zostać tymczasowo przeniesiony, żeby mogła „uwolnić gotówkę”.
Powiedziała im, że gdy tylko kryzys się skończy, wszystko zostanie odwołane.
I tak drżącymi rękami opuścili swój dom.
Potem kazała im uciekać.
Po rzekomej wpłacie fałszywej „kaucji” ostrzegła ich:
„Oszuści wiedzą już, gdzie mieszkasz. Musisz natychmiast opuścić dom. Nie mów synowi; on też może się nimi zająć”.
Moi rodzice wierzyli we wszystko, co mówiła.
Claudia przeniosła ich na drugi koniec miasta, do pokoju tak małego, że ledwo mogli się położyć, nie dotykając ścian. Dała im gotówkę w kopertach, akurat tyle, żeby przeżyć, ale nigdy na tyle, żeby mogli zadawać pytania.
Tymczasem ona stała przy mnie każdego dnia, uśmiechała się, pytała o moich rodziców i zapewniała, że „wszystko u nich w porządku”.
Opowiedziała mi o szczegółach – o posiłkach, które mieli zjeść, i historiach, które mieli opowiedzieć – choć w rzeczywistości nie widziała ich od tygodni.
ciąg dalszy na następnej stronie
